Co wspólnego ma tyrania z błazeństwem, kto wyczerpał wszelkie możliwe przejawy istnienia, dlaczego w akcie erotycznym zawsze występują cztery osoby oraz co czuje klaun podczas występu – odpowiedzi na te i inne pytania usłyszeli uczestnicy Krakowskiego Salonu Poezji.
Płatki śniegu nie dają za wygraną, pomimo nieujemnej temperatury, z narastającą siłą spadają na krakowskie ulice. W tym również na plac Świętego Ducha, gdzie mieści się Teatr im. Juliusza Słowackiego. Grupa osób niezrażona pogodą, tuż przed niedzielnym południem cierpliwie oczekuje otwarcia ciężkich drzwi i wejścia do zachwycających pomieszczeń z XIX wieku. Jest na co czekać – za chwilę rozpocznie się pięćset trzydzieste czwarte spotkanie Krakowskiego Salonu Poezji.
Krakowski Salon Poezji – idea
Pomysł zrodził się u Anny Dymnej i wszedł w życie w styczniu 2002 roku. Co niedzielę, w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie odbywa się spotkanie, którego uczestnicy mają okazję posłuchać poezję z ust najwybitniejszych aktorów – w dodatku całkowicie za darmo. Idea zyskała uznanie ogromnej rzeszy osób oraz rozprzestrzeniła się do innych polskich miast promując publiczne czytanie poezji.
Relacja
Sala powoli się zapełnia, umieszczone na siedzeniach ulotki informują, że dzisiejsze spotkanie będzie poświęcone twórczości Jana Kotta. Rozglądam się wokół – z lekkim zdziwieniem stwierdzam, że jestem najmłodszym uczestnikiem tego spotkania. Na scenę wchodzi Anna Dymna ubrana w zwracającą uwagę czerwień. Następnie pojawiają się kolejne osoby i z elegancją zajmują wyróżnione miejsca. Rozlegają się brawa.
Gospodarze przedstawiają sylwetkę Jana Kotta – który do tej pory nie był mi znany. Uzasadniają, dlaczego akurat jego twórczość została wybrana, by wspólne się nad nią pochylić. Chwilę później rozpoczyna się wyczekiwana recytacja – która od pierwszych wypowiedzianych słów przyciąga całkowicie moją uwagę. Nie pozwala myślom swobodnie krążyć, z druzgocącą siłą wyznacza im jedyną ścieżkę, po której mogą się przemieszczać. Jestem całkowicie bezsilny i w pełni pogrążony w słowach, z których emanuje raz siła, raz agresja przerywana dźwiękami rozpaczy, chwilę później dostrzegam niemożliwy do opisania smutek, a w kolejnej sekundzie moją podświadomość wypełnia upajająca radość. Czuje się jak marionetka, sterowana głosem wybitnych aktorów, którzy, z premedytacją, wyzwalają we mnie przeróżne uczucia. Nie przypuszczałem, że słowa i sposób ich wymowy mogą nieść tak potężny ładunek emocji.
Bałem się, że nie będąc koneserem poezji, spotkanie okaże się dla mnie nieciekawe, czy nawet nudne. Wydawało mi się, że Krakowski Salon Poezji zarezerwowany jest tylko dla ludzi solidnie obeznanych z utworami poetyckimi, a nie dla takich amatorów, za jakiego ja się uważam. Rzeczywistość jednak okazała się być zupełnie inna. Sądzę, że dla każdego znajdzie się tam miejsce. Obrazy malowane słowami recytatorów tak mocno utrwalały się w mojej wyobraźni, jakbym oglądał filmową superprodukcję. Nie musiałem wkładać żadnego wysiłku, aby być skupionym na czytanych tekstach – one same mnie przyciągały, zupełnie nie pytając się o zgodę, gościły w mojej głowie.
Podsumowanie
Serdecznie polecam wszystkim osobom wybranie się do Krakowskiego Salonu Poezji. Półtorej godziny recytacji przerywanej grą na instrumentach z pewnością stanowi ciekawą alternatywę spędzania niedzielnego popołudnia. Ja wyszedłem stamtąd przede wszystkim zaskoczony, że głos człowieka i połączeniu ze wspaniałą poetycką twórczością może mieć tak niesamowitą moc.
PS: Dając like’a wspierasz rozwój bloga – jeszcze tego nie zrobiłeś? Zapraszam na nasz „fanpejż” 🙂