Mroczna strona rynku wydawniczego w Polsce

Mroczna strona rynku wydawniczego w Polsce

Otwarcie rzadko się o tym mówi – temat najczęściej zamiatany jest pod dywan, oficjalne ciężko uzyskać jakiekolwiek opinie o tym procederze, a duża część czytelników nie zdaje sobie z niczego sprawy. O co chodzi? Rynek czytelniczy, poza wspaniałymi rzeczami, jakie oferuje osobom ceniącym książki, ma również swoją mroczną stronę. Dzisiaj będziemy przemierzać ciemność.

Gdy nadchodzi eksplozja

Schemat jest banalny. Dyskusja na temat kondycji rynku czytelniczego i roli, jaką pełnią w nim pisarze, najczęściej rozpoczyna się od burzy. Tak było również kilka lat temu. W 2014 roku Kaja Malanowska, nominowana do nagrody Nike za książkę „Patrz na mnie, Klaro!”, opublikowała na Facebooku swoje zdjęcie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden szczegół. Dłońmi trzymała kartkę z napisem „JESTEM PISARKĄ TO NIE ZNACZY ŻE PRACUJĘ ZA DARMO”. Wyznała, że za książkę, nad którą pracowała 16 miesięcy, zarobiła zaledwie 6800 zł. Tuż po tym wydarzeniu inna pisarka, Sylwia Kubryńska, która do tej pory wydała pięć książek, napisała na swoim blogu post o dość jednoznacznym tytule „Jak zostać pisarzem i nie zarobić na tym ani grosza”. Wskazywała w nim na nieuczciwość z jaką się spotkała po wydaniu swojego dzieła „Przez kilka pierwszych tygodni od wydania książka nie schodziła z internetowej listy TOP Empiku. (…) Książka kosztuje 32 złote. Część zabiera księgarz, część dystrybutor. No i wydawca oczywiście. Dla mnie, według umowy miało być, uwaga: 2 złote. Miało być. Do dziś nie dostałam z tytułu sprzedaży książki ani jednej dwuzłotówki. Wydawca nie odbiera telefonów.” – czytamy we wpisie z 2014 roku.

Akcja – reakcja

Po tak mocnych zarzutach nie trzeba było długo czekać na reakcje. W mgnieniu oku wyodrębniły się dwie grupy ludzi. Pierwszą z nich są osoby, które popierają wymienionych wyżej pisarzy i uważają, że powinni oni dostawać większe wynagrodzenie za swoją pracę. Twierdzili, że dobrym rozwiązaniem byłoby finansowanie twórców. W końcu, jeśli tworzą oni wybitne, lecz mało popularne dzieła, powinni być za to nagradzani. Natomiast druga grupa zarzucała pisarzom, że wielu z nich jest jednoznacznie nastawiona na komercyjny zysk. A to z kolei może mieć zły wpływ na kondycję rynku literackiego oraz jego odbiorców. Tak szybko, jak dyskusja się rozpoczęła, tak prędko niestety dobiegła końca.

Zastanówmy się, czy trzy lata po tamtych wydarzeniach problem wciąż występuje, czy może został już rozwiązany.

Jak to jest z tym rynkiem czytelniczym w Polsce?

Zbyt wielu przeciętnych pisarzy

„Po pierwsze selfpublishing i pogoń za pieniędzmi spowodowały, że każdy może wydać książkę, co sprawia, że wydawane są nie najbardziej wartościowe pozycje, ale te, które mogą przynieść dochód wydawcy oraz te, na których wydanie autor ma pieniądze.” – wyjaśnia w rozmowie z Blogiem Książkowym Małgorzata Karolina Piekarska, pisarka, dziennikarka i blogerka. Wskazuje dodatkowo, że pisarze często nie są w stosunku do siebie wystarczająco krytyczni. Efekt jest taki, że rynek czytelniczy zalewają setki przeciętnych książek, wśród których czytelnikowi trudno jest się odnaleźć. „Kiedy widzę wielkie bilbordy z książkami, które nie powinny w ogóle się ukazać, bo psują czytelnicze gusta i obniżają poziom intelektualny czytelnika, a ludzie masowo je kupują, bo reklama jest dla nich znakiem, że to coś dobrego to po prostu szlag mnie trafia” – tłumaczy Małgorzata Karolina Piekarska. Czy istnieje jakieś rozwiązanie tego problemu? Okazuje się, że tak. Pisarka proponuje stworzyć instytucję, która podejmowałaby decyzję co powinno się promować – „Może też tym zająć się specjalna komórka w Instytucie Książki. Nie chcę wprowadzać cenzury, więc niech wydawane będzie wszystko, skoro wydawcy nie mają w sobie przyzwoitości, ale niech będzie ktoś, kto dopuści do promocji to, co jest naprawdę warte promowania, a nie każdą głupotę”.

Zacięta walka księgarń

Tomasz Węcki, współautor portalu spisekpisarzy.pl, w rozmowie z Blogiem Książkowym zwraca uwagę na kolejny problem. „Mamy tak zwaną <wojnę cenową>. Prowadzą ją pośrednicy (księgarnie i dystrybutorzy), oferując czytelnikom rabaty znacznie poniżej cen okładkowych. Wygrywa ten, kto wyciśnie od wydawcy książkę jak najtaniej – żeby później tanio ją sprzedać. Dla wydawnictw to sytuacja bardzo niewygodna, bo ostatecznie nie wiadomo, kiedy i  po jakiej cenie towar będzie w obrocie. Trudno w takich warunkach planować przyszłe zyski”. Tomasz celnie zwraca uwagę, że najwięcej na książkach zarabia pośrednik, a więc osoba, która nie miała bezpośredniego wpływu na powstawanie dzieła. Z szacunków wynika, że hurtownia oraz księgarnia pobierają nawet połowę ceny okładkowej książki. Do autora trafia średnio 5%. Nie wszyscy czytelnicy są tego świadomi. Ponad połowa ankietowanych osób (z 170 wszystkich) wskazywała znacząco zawyżone stawki przysługujące pisarzom. Jedynie 16 % pytanych przez Blog Książkowy odpowiedziało poprawnie. „Gdyby nie pisanie do gazet, prowadzenie warsztatów dziennikarskich i spotkania autorskie czy jurorowanie to pewnie skończyłabym pod mostem lub dawno porzuciła pisarstwo” wyznaje Małgorzata Karolina Piekarska. Z kolei Tomasz Węcki uważa, że rynek czytelniczy koniecznie trzeba uregulować. „W tej chwili przypomina płonącą dżunglę, w której każdy walczy z każdym” – dodaje i twierdzi, że duży wpływ na to ma wojna cenowa, za którą odpowiedzialne są głównie sieci księgarskie.

Jednolita cena ratunkiem?

Kilka miesięcy temu głośno było o propozycji jednolitej ceny książki. Momentami emocje jakie towarzyszyły tej sytuacji sięgały zenitu. Co o ustawie sądzi Tomasz Węcki? „Ustawa, w takim kształcie, jaki jest ciągle proponowany, służy tylko dużym wydawcom i dużym sieciom sprzedaży. Sformułowana została tak, żeby faworyzować księgarnie stacjonarne kosztem internetowych. Średnia cena książki nie spadnie po jej wprowadzeniu – bo ani wydawcy, ani dystrybutorom się to nie opłaca. Ograniczone zostaną tylko te kanały, które teraz oferują książki po niższych cenach. W efekcie po kieszeni oberwą aktywni czytelnicy. Zrealizowanie tego postulatu teraz, przy obecnej strukturze rynku, doprowadzi do zabetonowania patologii”. W oficjalnym oświadczeniu Bonito.pl – jednej z największych księgarni internetowych w Polsce – czytamy: „Tylko w tym roku Klienci korzystający z naszej księgarni zaoszczędzą 70 mln zł dzięki rabatom, które obecnie oferujemy a których po wprowadzeniu ustawy, oferować nie będziemy mogli. (…) Jeśli są firmy, które dzięki pomysłowości i dobrej organizacji pracy mogą sprzedawać książki czytelnikom o wiele taniej niż inni, to dlaczego im tego zakazać?”. Zdania nie podziela za to Wydawnictwo Czarne, które wystosowało swoją odpowiedź na propozycję wprowadzenia jednolitej ceny książki: „Sytuacja jest (…) kuriozalna, bo wydawcy drukują na książkach ceny, których w zasadzie nikt nie przestrzega, co powoduje tylko bałagan i napięcia między klientami a księgarzami i księgarzami a wydawcami. (…) W interesie wydawców jest każde działanie wspierające księgarnie tradycyjne w nierównej walce ze sprzedażą internetową”. Czy w takiej sytuacji możliwe jest osiągnięcie kompromisu?

W oczekiwaniu

Sądzę, że brakuje ciągłej dyskusji na temat kondycji rynku wydawniczego. Pół roku temu wszyscy drążyli temat jednolitej ceny książki, teraz odeszło to w niepamięć. Może warto nie czekać na kolejną „eksplozję”, tylko cały czas prowadzić rozmowy, tak by wszyscy – od pisarzy, poprzez wydawców, a na księgarniach kończąc – byli zadowoleni. Czy żeby ktoś zyskał, inna osoba musi stracić? Wierzę, że kiedyś wypracujemy sposób, by każdy w tej książkowej batalii był wygranym.

PS: Do udziału w dyskusji nie zechcieli dołączyć zarówno agencje literackie, wydawnictwa, księgarnie oraz sami autorzy. Osiemnaście wysłanych maili ze szczegółowymi pytaniami do dzisiaj pozostało bez odpowiedzi – poza jednym, który zawierał oświadczenie: „(…) nie zamierzamy zarówno publicznie, jak  i anonimowo zabierać głosu w sprawie kondycji rynku wydawniczego w Polce”. Szkoda.

Related posts