Historia stworzona przez Thomasa Harrisa uznawana jest za jeden z najbardziej znamienitych thrillerów psychologicznych końca XX wieku. Postać genialnego psychiatry a zarazem seryjnego mordercy bezkonkurencyjnie zdobyła uznanie czytelników. Już trzy lata po wydaniu powieści, wyprodukowano jej adaptację filmową. W tym wpisie skupię się na porównaniu książki oraz filmu.
MILCZENIE OWIEC – FABUŁA
W celi zakładu psychiatrycznego, za pancerną szybą, znajduje się najniebezpieczniejszy kryminalista ostatnich lat – Hannibal Lecter. Jego imię nie bez powodu rymuje się ze słowem „kanibal”. Sławę mediów zdobył szokującymi doniesieniami o zjadaniu swoich ofiar. Jednakże po ubezwłasnowolnieniu Lectera, w Stanach Zjednoczonych wciąż jest niespokojnie. Wszystko za sprawą nieuchwytnego zbrodniarza, który morduje kobiety i ściąga z nich skórę. FBI liczy, że Lecter, jako doktor psychiatrii, pomoże w stworzeniu portretu psychologicznego mordercy. Okazuje się jednak, że Hannibal wie na temat poszukiwanego dużo więcej, niż mówi organom ścigania…
MILCZENIE OWIEC – KSIĄŻKA VS. FILM
Przy zmianie medium przekazu, sama treść również ulega przeobrażeniu. Różnice są nieuniknione. Bardziej, niż na zwracaniu uwagi na rozbieżność filmu względem książki, skupiałem się na nastroju oraz atmosferze dzieła. W obu przypadkach fabuła była spójna, wciągająca oraz przekonywująca – miała swój niepowtarzalny klimat.
Z pewnością muszę przyznać jedno – zarówno w książce, jak i w filmie postać Hannibala Lectera wypadła rewelacyjnie. Anthony Hopkins nie tylko wspaniale wpasował się w postać stworzoną przez pisarza, ale również ją ubogacił. Jego mimika twarzy, sposób mówienia oraz zachowanie sprawiło, że odczułem nie tylko sympatię, ale również lęk do bohatera, którego grał –dokładnie te same uczucia towarzyszyły mi podczas czytania powieści.
Niestety, podobnych słów nie mogę powiedzieć o trzech kolejnych bohaterach – studentce Clarice Starling, której celem było wyciągnięcie z Hannibala jak najwięcej informacji o poszukiwanym zabójcy, jej przełożonym – Jackiem Crawfordem, oraz nieuchwytnym mordercą. Jestem szczerze zdziwiony, że Jodie Foster otrzymała za rolę Clarice Oscara. O ile w książce czułem do tej postaci więź, o tyle w filmie była mi ona obojętna. Podobne odczucia pojawiły się wobec inspektora Jacka. W filmie postać tę pozbawiono wielu wątków, które mogły mieć wpływ na postrzeganie go przez odbiorcę. Dla mnie stał się osobą wręcz „przezroczystą”, mimo że w książce cechowała go władczość, dążenie do prawdy, charyzma oraz ogromny zapał do działania. Analogicznie jest z poszukiwanym przez FBI mordercą – w powieści został on wspaniale wykreowany. Byłem pozytywnie zaskoczony skrupulatnością autora książki do opisu charakteru, nawyków i intencji seryjnego zabójcy. To dzięki temu postać była „krwista” i niepokojąco fascynująca – film niestety pozbawił jej tych cech.
Liczyłem, że ekranizacja za sprawą obrazu oraz muzyki uatrakcyjni opisywaną historię. Częściowo produkcja się z tego wywiązała – sceny przemocy oraz mroczność otoczenia w finałowej części filmu wywołała zdecydowanie intensywniejszą reakcję, niż książka. Jednak dużą wadą filmu jest, według mnie, miałka muzyka. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę rok, w którym powstawała ekranizacja, lecz sądzę, że mimo to, potencjał ścieżki dźwiękowej nie był w tym przypadku należycie wykorzystany.
MILCZENIE OWIEC – PODSUMOWANIE
Lepsze wrażenie wywarła na mnie książka. Film nie tylko spłycił część bohaterów, ale również nie zaoferował nic w zamian. Co ciekawe, wielu krytyków filmowych nie zgodzi się ze mną, w kwestii poprzedniego zdania. Być może to przyzwyczajenie – z reguły wolę książkę, niż film – a „Milczenie owiec” tylko to potwierdziło.