Jak czytano książki i jakie było znaczenie prasy w czasach zanim powstał Internet, gdy telefony komórkowe nie istniały, nad Polską wisiało widmo potężnego konfliktu zbrojnego, a ludzie nie byli pewni czy przeżyją kolejny dzień? Rozmowa z historykiem, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr. hab. Januszem Mierzwą.
Kamil Bugno: Przed I wojną światową Polacy żyli pod zaborami. Gazety i książki były cenzurowane, zaborcy mocno wpływali na treści. Czy to nie był wystarczający powód, aby ludzie stracili zaufanie do słowa drukowanego?
dr hab. Janusz Mierzwa: Ziemie polskie w czasie zaborów były podzielone między trzy państwa i sprawa słowa pisanego – książki, a przede wszystkim prasy zależała od regulacji prawnych tych państw. Gdy pojawił się druk, pojawiła się też cenzura, jedno z drugim jest nierozłącznie związane. Wpływanie na treści było powszechnie znane. Co do zaufania to zależy o jakich publikacjach rozmawiamy. Inaczej to wygląda jeśli chodzi o prasę polityczną, inaczej w przypadku literatury pięknej, gdzie tego typu obiekcji było relatywnie mniej.
– Jak wyglądało to u poszczególnych zaborców?
– Mało sympatycznie było na terenie zaboru pruskiego, wystąpił tam problem związany z polityką germanizacyjną. Najlepiej było na terenie zaboru austriackiego. Zarówno Prusy czy Austro-Węgry były państwami prawnymi. Nawet jeżeli obywatel (w tym wypadku wydawca) wchodził w spór z państwem, to miał instrumenty żeby się z nim procesować. Drzymała, wykorzystał prawo, które mu pozwalało przesuwać wóz o parę metrów. W zaborze rosyjskim przyszliby żandarmi i spaliliby mu ten domek. Dlatego najgorzej było właśnie w zaborze rosyjskim.
– Zanim wybuchła I wojna światowa i rosły nastroje patriotyczne Polacy mieli dzieła takich pisarzy jak Prus, Sienkiewicz, Konopnicka – to pomagało zachować ducha polskości?
– Myślę, że twórczość Sienkiewicza odcisnęła duże piętno na postawach ideowych pokolenia urodzonego pod koniec XIX wieku. Zresztą rola Sienkiewicza ma charakter ponadczasowy. Prus chyba w mniejszym stopniu, jego twórczość nie nawoływała do powstań, odwoływała się do ducha pozytywizmu, pracy organicznej. To też zależy od rodzaju patriotyzmu, ale jak ktoś chce wywoływać powstania zbrojne, to uważam, że raczej nie daje się do czytania twórczości Prusa.
– I wojna światowa to czas, gdzie książki były odsunięte na bok i ludzie troszczyli się o życie swoje i swoich najbliższych. Czy właśnie wtedy, gdy niepewność kolejnego dnia była ogromna, ludzie szukali w literaturze nadziei?
– Czytanie to nałóg. Pali pan papierosy?
– Nie
– Jakby pan palił, to by pan wiedział, że może być bardzo biednie, ale na papierosy pieniądze zawsze się znajdą. Z książkami i czytaniem jest dokładnie tak samo. Jak ktoś był przyzwyczajony do czytania, to – niezależnie od warunków – czytał.
– Jakie znaczenie miała wtedy prasa?
– Prasa była podstawowym nośnikiem informacji. Nie było Internetu. Radio w warunkach polskich będzie raczkowało jeszcze w latach 30. XX wieku. W czasie wojny prasa pozwalała ludziom zorientować się odnośnie sytuacji na frontach czy postaw partii politycznych. Trzeba pamiętać, że w warunkach wojennych cenzura była jeszcze bardziej zaostrzona. Ale jak mamy do czynienia ze słowem drukowanym to pojawia się też problem analfabetyzmu.
– Po 1918 roku, gdy Polska odzyskała niepodległość – rozkwitła prasa, Tuwim, Gałczyński, Orzeszkowa i inni publikują swoje dzieła. Jak ich – pisarzy, twórców – postrzegali wtedy przeciętni ludzie?
– Wrócę do problemu analfabetyzmu, który był naturalnym elementem limitującym krąg odbiorców. Jeśli weźmie pan dane spisu powszechnego z 1921 roku to analfabetyzm w województwie wołyńskim czy poleskim był największy, sięgający 70%. Dodać należy do tego istotny odsetek mniejszości narodowych, około 1/3 obywateli Drugiej Rzeczypospolitej, które w znacznej mierze znajdowały poza zasięgiem prasy i literatury polskojęzycznej. Poza tym, musimy sobie zdawać sprawę, że odbiór dzieł wymienionych przez Pana twórców odbywał się na poziomie elit. Z Tuwimem czy Gałczyńskim do czynienia miały osoby, które posiadały intelektualne możliwości, aby z taką twórczością obcować. Ekspresjoniści, futuryści, awangarda, to wszystko jest kultura wysoka.
– Czyli była mała grupa odbiorców?
– A czy to się zmieniło do dzisiaj? Współcześnie teatr, czy poezja raczej nie znajdują powszechnego odbiorcy. Zresztą sporo było wtedy znanych twórców, o których dzisiaj nie pamiętamy – na przykład Juliusz Kaden-Bandrowski.
– Po raz pierwszy słyszę to nazwisko.
– Tak, to postać, która w obiegu współcześnie nie funkcjonuje. Piłsudczyk, legionista, sekretarz generalny Polskiej Akademii Literatury, zginął podczas powstania warszawskiego. Nie trafił do kanonu lektur, jest zapomniany. Myślę, że podobnie, choć w mniejszym stopniu dzięki Nikodemie Dyzmie, jest z Tadeuszem Dołęgą-Mostowiczem.
– W 1939 r. Niemcy aresztowali ponad 180 profesorów UJ, rok później w Generalnym Gubernatorstwie zlikwidowano szkoły wyższe, niszczono biblioteki – posiadanie wiedzy było niebezpieczne?
– Aresztowanie profesorów uczelni krakowskich oraz podobne zdarzenia były operacjami mającymi zamienić naród polski w społeczność niewolników. Społeczność niewolników nie potrzebuje głowy, nie potrzebuje warstwy przywódczej. W związku z tym jakkolwiek rozumiana elita – polityczna czy intelektualna – powinna być fizycznie wyeliminowana. Nie do końca zgodziłbym się, że posiadanie wiedzy było niebezpieczne. Bardziej robienie użytku z tej wiedzy i przynależność do elit.
– Podczas II wojny światowej próbowano zachować ducha polskości. Istniały tajne wydawnictwa, drukowano ulotki, broszury, podnosiło to morale Polaków?
– Tak. Wtedy był niezwykle prężnie rozwijający się rynek prasowy w podziemiu. Warto pamiętać, że społeczeństwo w warunkach okupacji jest naturalną kontynuacją społeczeństwa funkcjonującego przed 1939 rokiem. We wszystkich przejawach. Gdy mieliśmy partie polityczne przed 39 rokiem, one po rozpoczęciu wojny schodzą do podziemia i też chcą mieć organy prasowe, by docierać do odbiorców.
– Dużo Ci ludzie ryzykowali? Co by się stało, gdyby przyłapano ich z polskimi ulotkami, prasą?
– Obóz albo kara śmierci. Ale prasa miała wtedy inne funkcje, była formą oporu. Poszczególne egzemplarze prasowe były przekazywane z rąk do rąk. Warto też wspomnieć tutaj o akcji N.
– Tak, to bardzo pomysłowe, by wykorzystać prasę, aby ograniczyć niemieckie poczucie pewności. Mógłby Pan więcej o tym opowiedzieć.
– W społeczeństwie niemieckim opozycja antyhitlerowska miała znikome znaczenie. Chociaż po II wojnie światowej Niemcy na potrzeby swojej polityki historycznej starali się budować obraz jej rzekomo szerokich wpływów. Ale skoro w czasie wojny de facto jej nie było, to Polacy pomyśleli, aby taką opozycję stworzyć. To była akcja N. Podszywali się pod niemiecką prasę, aby obniżyć morale społeczeństwa niemieckiego, armii. By ludzie zaczęli mieć wątpliwości, czy sytuacja na frontach jest rzeczywiście tak różowa, jak przedstawia to propaganda Trzeciej Rzeszy. Że pojawiają się jakieś grupy, które chcą Hitlera od władzy odsunąć. Te publikacje musiały przypominać oryginalne druki niemieckie, by odnieść sukces.
– I odniosły?
– Akcja N była wewnętrznie zakonspirowana. Wiedza o tym, że jest ona prowadzona nie była powszechna nawet w strukturach samego podziemia polskiego. Przeprowadzał tę akcję specjalista od propagandy – Tadeusz Żenczykowski. Jednak miałbym pewne wątpliwości co do tego, czy w końcu Niemcy się nie zorientowali.
– Patrząc na znaczenie książek i prasy – są one potężną bronią. Nawet po wojnie propaganda komunistyczna PRL zmieniała prawdę historyczną. Jak, pomimo tylu przeszkód, prawda wyszła na jaw?
– Każda władza, czy grupa polityczna, nie tylko komuniści, ma tendencje do tego, by przedstawiać swoją wizję świata, a przemilczeć koncepcje, które nie są z nią tożsame. Działo się tak na przykład po przewrocie majowym, kiedy piłsudczycy w sposób systemowy eliminowali narodowych demokratów jeśli chodzi o proces odzyskania niepodległości. Odbywało się to też po 45. roku, w formach zdecydowanie bardziej brutalnych. Komuniści eliminowali i dążyli do zatarcia jakiejkolwiek pamięci o ludziach z podziemia, włącznie z presją i prześladowaniem najbliższej rodziny, ich potomków. Ale ludzie mają wspomnienia. Coś co jest na kłamstwie zbudowane może trwać dłużej, może trwać krócej, ale w końcu zawsze prawda wyjdzie na jaw.
PS: Dając like’a wspierasz rozwój bloga – jeszcze tego nie zrobiłeś? Zapraszam na nasz „fanpejż” 🙂